Krótkie i banalne „równanie czasu” życia

Gdy jesteśmy dziećmi, czas… ciągnie się. Ciągle nie możemy doczekać się „później”. Koniec kolejnej klasy, matura, „osiemnastka”, dorosłość… . Czasu też nie brakuje: szkoła, zabawa, koledzy i koleżanki, boisko (dzieciaki jeszcze skrzykują się na boiskach i spędzają tam czas?). Kolejne urodziny to wielkie wydarzenie. Krok milowy.

Gdy jesteśmy dorośli (kiedy to się staje? Nie ma przecież prostej granicy) czas… ucieka szybko, coraz szybciej, za szybko. Wraz z jego upływem, z coraz większą nostalią wspominamy ten właśnie czas, gdy byliśmy dziećmi. Brakuje czasu na wszystko. Rodzina, praca, znajomi, opłaty, rachunki, zakupy, „byle do weekendu”. Kolejne urodziny to tylko dobra okazja na przypomnienie sobie, że kolejne lata mijają coraz szybciej. „Jej, poznaliśmy się 8 lat temu”, „Maruś urodził się 5 lat temu”, „…kiedy to zleciało…”. No właśnie. Leci coraz szybciej.

Tak jakby nasza świadomość nadrabiała „zaległości” z dzieciństwa.

Proste równanie, którego wynik zawsze jest taki sam. Zawsze. W każdym przypadku.

Życie w czasie = śmierć.