Co można robić po filozofii?

Takie pytanie pojawia się bardzo często. Nie tylko wśród studentów filozofii (przyszłych lub aktualnych) oraz ich rodzin i znajomych. Jest to pytanie, które w dzisiejszym społeczeństwie urasta już do rangi egzystencjalnej.

Gdzieś tam z tyłu głowy nie chodzi tak naprawdę o (późniejszą) pracę i zarobki, ale w ogóle o sens podejmowania takich czynności jak studia humanistyczne, a filozoficzne w szczególności. Bo o ile po polonistyce, filozofii rosyjskiej czy niemieckiej stosunkowo łatwo znaleźć pracę w szkole (publicznej lub prywatnej), biurze tłumaczeń, firmach edukacyjnych lub dużych firmach otwartych na międzynarodowe kontakty, o tyle po filozofii cóż zostaje… albo kariera darmozjada z głową w chmurach na uniwersytecie, albo marny los wyrzutka społecznego, który, aby mieć co jeść, podejmie się byle jakiej pracy (jeśli rzeczywiście studiował filozofię i co nieco zrozumiał, to naprawdę może dostrzec sens powiedzenia, które mówi, iż żadna praca nie hańbi).

Ktoś mający jakiekolwiek pojęcie o studiach filozoficznych i profilu absolwenta takich studiów, będzie wiedział, że zarysowany wyżej obraz jest stereotypowy, a jak wiadomo stereotypy jakoś do rzeczywistości nawiązują, ale zasadniczo w sposób wynaturzony. Wbrew pozorom po filozofii dość łatwo znaleźć pracę. Różną. Bardzo różną. Tym bardziej, jeśli ktoś nie chce się pławić w sztucznym świetle akademickiego blichtru. Od domów kultury, przez redakcje i wydawnictwa, po placówki społeczne.

Jak to możliwe? Po pierwsze: na studia filozoficzne decydują się przeważnie osoby o specyficznym podejściu do życia, o specyficznej wiedzy i ciekawości. Jeśli ktoś tam trafia z przypadku (bo na danym uniwersytecie przyjmują każdego, a to pozwala przedłużyć bez wysiłku status studenta i związane z tym dobrodziejstwa), to szybko się wykrusza lub… ku własnemu zaskoczeniu zostaje pochłonięty przez głębię filozoficznego absolutu. Stamtąd nie ma już powrotu. Po drugie: filozofię kończą ci sami specyficzni ludzie, którzy w trakcie studiów mają szansę rozwijać sporo umiejętności miękkich, a przy pewnej dozie entuzjazmu i zaradności, wykorzystują szanse, które uniwersytet im daje (koła naukowe, szkolenia, wyjazdy, wymiany studenckie, samorządy, organizacje, etc.). Po trzecie: filozofia sama uczy pewnej życiowej specyficzności, postawy, swoistego (to bardzo filozoficzne tak pisać) podejścia do własnego istnienia, myślenia i działania. To owocuje w codzienności, w tak błacho-nie-błachych sprawach jak praca, rozwój zawodowy… po prostu przeżycie na tym świecie.

Zresztą to kolokwializmy. Równie dobrze mógłbym zrobić mema, w którym stawiam tytułowe pytanie i wklejam zdjęcie Jarosława Gowina lub Aleksandra Bobki lub jeszcze Janusza Palikota. Wszyscy są filozofami. Dwóch pierwszych zostało ministrami (obaj są związani z ks. Józef Tischnerem, można uznać, że są jego uczniami), trzeci jest aktualnie znanym przedsiębiorcą i piwoszem (a obronił doktorat z filozofii Immanuela Kanta). Kto czytał Platona ten zrozumie. Kto nie czytał, niech lepiej nadrobi zaległości. Na start polecam „Ucztę”.

Dość. Ten wpis i tak jest już za długi. Za banalny. Ale… hmmm… potrzebny. Dlaczego? Ponieważ uświadamiania, prób zmiany mentalności odnośnie filozofii i jej zasadności nigdy za wiele. Nasza kultura, nasze społeczeństwo, nasza Europa na filozofii stoi. Kropka.

PS. Dlaczego Yoda w miniaturce? Ponieważ go lubię. A i na tym akurat screenie wygląda jak zgreźliwy tetryk głoszący swoje mądrości, które według niego każdy powinien znać. To całkiem tak jak ja 😀 😉