To z pozoru dziwne (dla niezaznajomionych z tematem) lub banalne (dla tych, którzy mniej więcej wiedzą o co chodzi) pytanie nakierowuje na pewne istotne spostrzeżenie: klarowność wywodu, sensowność argumentów i harmonia myśli przyciągają i zarazem zaspokajają intelektualny głód ludzkiego intelektu.
Miałem okazję czytać wielu filozofów, w wielu językach, wielu w (ówczesnym lub współczesnym) oryginalne (by nie pozostać gołosłownym: łacina, włoski, francuski, angielski, a nawet fragmentami starożytna greka) i pisma żadnego z nich nie były tak… hmm… trudno to określić… nasycające intelektualnie, jak właśnie pisma Tomasza z Akwinu.
Co bardziej „nowocześni” i „światli” filozofowie (lub miłośnicy filozofii) będą grymasić, będą robić krzywe spojrzenia, nierzadko nie z pobudek czysto teoretycznych, ale ideologicznych (dziś wszystko, co ma związek z chrześcijaństwem lub Kościołem jest coraz bardziej negatywnie spostrzegane, najcześciej bez należytego zrozumienia). Jednak nadal muszą, jeśli w ogóle będą w stanie to dostrzec, zadać sobie pytanie: dlaczego ludzie (wciąż nie mało!), jakby nie było wykształceni, oczytani, obyci, mający znajomość również współczesnej filozofii, nadal tak uporczywie są przywiązani do tego, co pisał „jakiś tam” rubaszny dominikanin w XIII wieku. Niebawem minie 800 lat odkąd się urodził!
Dla-czego więc tak wielu ludzi, ba!, tyle ośrodków i instytucji akademickich (nie tylko stricte teologicznych) jest przywiązanych do „Doktora”? Napisano na ten temat sporo książek i artykułów. Nie ma sensu ich tu streszczać (z reguły są one uczone). Moja odpowiedź będzie taka: dla-tego, że intelekt czuje się w zakamarkach Tomaszowej myśli, Tomaszowych tekstów, jak w domu. Nie w byle jakim domu, ale w domu rodzinnym, do którego – nawet po wielu latach – chętnie się wraca. Nie muszę chyba wykładać dalszych niuansów tego porównania?
Prawdą jest, że filozofię Tomasza przesiąka teologią (katolicyzm), ale czy dzisiaj to „problem”? Powiedziałbym, że wręcz odwrotnie, zwłaszcza dla tych, którzy w swojej tożsamości nie widzą miejsca dla partycypacji pierwiastka wiary lub religijności, a zwłaszcza tego wymiaru istnienia Kościoła, który nazywamy (w uproszczeniu) instytucją. Jak to? Tak właśnie.
Po pierwsze: ponieważ można u jednego z najlepszych (i nie obarczonych błędami współczesności, głównie odnośnie wydarzeń i rozwiązań związanych z Soborem Watykańskim II i nurtami opartej na jego „ikonie” teologii) źródeł dowiedzieć się jak to nie tylko jest, ale było w „ciemnym średniowieczu” (ehh… do dziś w mentalności stadnej i popkulturze jest to popularne spojrzenie, które chyba najlepiej zostało zobrazowane w filmie Bruce Wszechmogący, gdzie główny bohater mówi Bogu, że przecież nie może iść na wakacje, a Bóg mu odpowiada, że „jak to nie, a średniowiecze?”).
Po drugie: pisma Akwinaty to prawdziwe i niezwykle bogate laboratorium myśli. Najlepiej czytać go w oryginalne, wtedy widać jak na dłoni zawartą w argumentacji logikę (do dziś pamiętam zajęcia z logiki, na których rozbieraliśmy na czynniki pierwsze Sed contra wielu tzw. artykułów Summy teologicznej i, bez zaskoczenia, każdy dało się prawidłowo opisać w języku logiki klasycznej). Cóż… dziś większość krytyków tomizmu i Tomasza zna go (o ile, bo to też coraz rzadsze przypadki) jedynie z tłumaczeń i wybranych fragmentów, bo po łacinie są w stanie co najwyżej wydeklinować lub skoniugować tylko kilka słów, a i to nie we wszystkich wyjątkach lub czasach.
Teraz już wiecie, dlaczego na samym początku zaznaczyłem, że czytałem wielu filozofów w oryginale. Napiszę więcej: czytałem wielu średniowiecznych filozofów w oryginale i teksty żadnego nie dawały takiej intelektualnej satysfakcji, jak teksty Tomasza z Akwinu. „Przerabiałem” też nowożytnych i współczesnych filozofów. Ciekawi, czasami frapujący, czasami nawet „wciągający” (pół roku wytężonej pracy poświęciłem Nietzschemu, przeczytałem większość jego dzieł), ale nigdy tak stymulujący intelektualnie, jak Akwinata. Serio.
Czy powiem o sobie, że jestem tomistą? Nie. Choć aktualnie oficjalnie przynależę do dwóch naukowych instytucji tomistycznych. Nie jestem tomistą, nie jestem też „ślepym wyznawcą” „litery” Tomasza z Akwinu (i tacy się zdarzają, również dzisiaj, choć to raczej marginalne „zjawiska”). Jestem w pełni świadomy pewnych ograniczeń jego myśli i filozofii. Czuję się w pewien sposób jego uczniem (nie potrafię znaleźć lepszego słowa, „uczeń” brzmi w moim wypadku pretensjonalnie) i z perspektywy czasu jestem wdzięczny i szczęśliwy, że to własnie nie kto inny, ale Akwinata ukształtował fundamenty mojego filozoficznego spojrzenia na świat.