Strefa komfortu. Nie tylko banialuki

Chyba już setki tysięcy razy każdy z nas słyszał słynne słowo klucz wszelkich coachingowych mądrości. Tak, chodzi o tytułową strefę komfortu.

Nie chcę dorzucać kolejnych banałów i frazesów. Moim celem jest jedynie w możliwie krótki sposób dokonać syntezy tego, co na ten temat się dowiedziałem i przemyślałem (miałem też coaching filozoficzny na studiach, więc można uznać, że i nawet jakieś przygotowanie merytoryczne mam). A interesowałem się i nadal interesuję. Nie jakoś przesadnie, ale lubię dla siebie samego „skanować” pewne popularne zjawiska społeczno-kulturowe.

Do rzeczy.

Po pierwsze: nie bez znaczenia strefa komfortu ma w nazwie słowo „komfort”. Jest on niezbędny dla przynajmniej względnego poczucia bezpieczeństwa. Dla niemowlaka będzie to np. zapach matki, dla pracownika fabryki przewidywalny system zmian, płac i decyzji zarządu. Dla męża i żony pewne wypracowane schematy życia rodzinnego. Strefa komfortu jest nam potrzebna do właściwego funkcjonowania jako członkowie społeczeństwa i różnych jego grup, ale też dla nas samych. Inaczej wpadamy z powrotem do piasownicy, gdzie przy niedoborze „narzędzi” i „materiału”, przy jednoczesnym nadmiarze „uczestników”, zasady zmieniają się szybko, niespodziewanie i nieprzewidywalnie, co prowadzi do nieustannego poczucia zagrożenia.

Po drugie: opuszczanie lub wychodzenie z własnej strefy komfortu… jest potrzebne. Nie, nie jest konieczne, ale jest potrzebne. Ot choćby dlatego, aby przełamywać rutynę. Tutaj bardzo dobrze ilustruje cały ten skomplikowany zbiór procesów fakt biologiczno-psychologiczny, mianowicie uczenie się ciągle nowych rzeczy i podejmowanie nowych wyzwań (a tym samym opuszczanie swoich stref komfrotu), zapobiega degradacji szarych komórek. Dosłownie utrzymuje je przy życiu. W większości przypadków rzecz rozbija się o mniejsze sprawy, choć niekiedy mogą to być zmiany o 180 stopni. Przykładowo: już tak prosta rzecz jak nauczenie się korzystania z nowej aplikacji lub nowego programu do obróbki zdjęć, jest wyjściem ze swojej strefy komfortu i pobudza do życia nasz mózg. Jak wiadomo: w zdrowym ciele – zdrowy duch! Takie zmiany wymiernie wpływają również na naszą pracę i jej efekty.

Po trzecie: zazwyczaj za każdym popularnym farmazonem kryje się coś więcej. Niestety, kultura instant skutecznie ogranicza nas do tego, co „szybie, łatwe i przyjemne”. Z reguły takie działania są nieprzemyślane i mają krótkotrwałe, czasami nawet też odwrotne od zamierzonych, efekty. Wniosek? Warto poświęcić trochę czasu, aby „od kuchni” i od fundamentów przyjrzeć się temu, co dosłownie krzyczy „sprawdź mnie!” lub „idź za mną!”.

Na dziś tyle. Nie ma się co rozpisywać i zapełniać nadmiernie morza wirtualnych stron słów i tekstów nigdy nieprzeczytanych.