Kiedyś to było

Przeszłość jest obecna w naszej świadomości, myślach i decyzjach. Często „bardziej”, „mocniej”, niż to, co dzieje się „teraz” (może ono odzwierciedlać nie tylko aktualną chwilę, ale dzień, miesiąc, a nawet rok). Nasze wspomnienia potrafią wyciskać na nas swoiste piętno, pozostawiać coś w rodzaju drogowskazu, który niekoniecznie będzie prowadził w dobrą stronę.

Mniej ogólnikowo: nasza przeszłość i związane z nią wspomnienia mogą być tak silne, że będą paraliżować podejmowanie decyzji, zarówno racjonalnych, jak i emocjonalnych. Patrząc na to, co było kiedyś, nie jesteśmy w stanie zaufać temu, co dzieje się aktualnie, a tym bardziej temu, co będzie w przyszłości. Co więcej, przez pryzmat tego, co było oceniamy to, co jest i może być.

A jest to ocena najczęściej krzywdząca, ponieważ z jednej strony przeszłość (zwłaszcza związana z nami osobiście, a więc np. wspomnienia z dzieciństwa, nawet jeśli wtedy coś wydawało nam się złe, nie takie jak powinno) jest w naszych głowach wyidealizowana. To jedna strona medalu. Druga: do idealizacji dołącza nostalgia. W wielu przypadkach… nieuzasadniona. Co to znaczy? Do wielu wspomnień „dokładamy” aktualne emocje, nieraz związane z brakiem czegoś, co sprawia, że „kiedyś” zaczyna nam się jawić jako swego rodzaju sytuacja perfekcyjna, niezależnie od trudności jakie były (lub aktualnie mogłyby być) z nią związane.

„Kiedyś to było!”. Prawda?

Prosty przykład jak zgubne, jak finalnie rozczarowujące jest to podejście. Gry komputerowe (wideo). Chyba każdy kto kiedykolwiek grał kiedyś w jakąś grę (na komputerze lub jakiejś konsoli, obojętnie), po kilku(nastu) latach, grając w nowe gry (albo i nie grając, bo wydawały mu się nudne, przereklamowane, zawsze jakoś wybrakowane… nie to co kiedyś), dochodził do przekonania, że dawniej to były gry! I od razu do głowy przychodzi wtedy kilka tytułów, w które zagrywaliśmy się za dzieciaka. „Tak! Zagram znowu w tę grę! To będzie to!”.

Jaki jest finał tych historii? W większości ten sam: rozczarowanie, szybka nuda. Pustka. Wolimy zostawić tę grę, którą pamiętaliśmy jako doskonałą, a okazała się tragiczna (praktycznie pod każdym względem), znowu umieścić ją w pudełku z etykietą „Wspomnienia”, niż dalej katować i oszukiwać samego siebie, że dziś („teraz”) może nas bawić tak samo, jak wtedy (wyidealizowane i podsycone nutką nostalgii „kiedyś”). Czasami zdarza się, że ogrywamy ją jeszcze raz, że sprawia nam to przyjemność, że pozwala zaspokoić nostalgię i dzisiejszą pustkę, ale… ale jest to doświadczenie wtórne. Sama świadomość tego, że jest substytutem tego, co chcielibyśmy mieć „teraz”, a nie mamy, zmniejsza jego wartość (nie obiektywną, ale dla nas).

Inny przykład, być może nie najlepszy, ale pokazujący ślepe uliczki myślenia „kiedyś to było!”. Jaki? „A za komuny… a za PRL to chociaż…”. Idę o zakład, że wszyscy, którzy tak mówią (obojętnie czy szczerze tęskniąc za dawnym „porządkiem”, czy po prostu starając się w ten sposób, z braku innych sensownych argumentów i braku chęci wysilenia się celem podjęcia staranniejszych analiz, kwestionować rzeczywistość zastaną), gdyby znaleźli się w takich samych warunkach, co wtedy, rychło pożałowaliby swoich słów.

O co więc chodzi?

Po pierwsze: o to, aby zrozumieć, że to co było kiedyś… było. Na to nie ma już wpływu.

Po drugie: często sytuacja, w której aktualnie się znajdujemy, jest przez nas niedoceniana i za jakiś czas (kilka lat, kilka miesięcy?) rozpatrywana właśnie w kategoriach „kiedyś to było!”. To pouczająca lekcja, ponieważ okazuje się, że…

Po trzecie: należy doceniać to, co jest teraz. Tak, to banał, wręcz frazes, ale niepozbawiony sensowności. Doceniać i robić wszystko, aby „teraz” dawało nam tyle satysfakcji, co rzekomy „stan idealny” z przeszłości.

Po czwarte: nigdy nie będziemy w stanie wyzwolić się z myślenia życzeniowego, którego elementem jest „kiedyś to było”, jeśli nie będziemy w stanie ograniczyć szumu informacyjnego. Mniej podglądania znajomych w social mediach, mniej dyskusji w sieci, mniej harowania po to, aby komuś coś udowodnić (najczęściej pokazać, że jesteśmy lepsi: to może być wielkość wypłaty, marka samochodu, a nawet kompletnie nam niepotrzebny i niepodobający się zegarek). Przede wszystkim: mniej porównywania się do innych. Jest ono zabójcze dla zdrowego podejścia do życia. Wystarczy zauważyć, że to porównujemy się nie do tych, którzy wydają się nam gorsi/słabsi, ale do tych, którzy wydają się nam lepsi/silniejsi. To znowu jest hołdowanie brakom, to znowu jest pielęgnacja niedostatku. Tak, posiadanie idoli i celów jest ważne, ale nie można mylić tych pozytywnych motywacji z czymś, co zwykło nazywać się zazdrością i pożądaniem (władzy, sławy, wygody… lista jest długa).

Po piąte: finalnie idzie o to, aby żyć własnym życiem, a życie to przede wszystkim aktualność i „ja”. „Ja”, a nie inni. „Teraz”, a nie „kiedyś”. Tak, kiedyś BYŁO inaczej. Nawet jeśli było lepiej (obiektywnie i/lub subiektywnie), to nadal BYŁO.

Źródło zdjęcia ilustrującego wpis: https://youtu.be/yBYf4oBsmSo