Morze atramentu, również tego wirtualnego, wylano, by opisać to, co charakteryzuje dzisiejszą kulturę, a w zasadzie kulturę popularną. Nie będzie przesady, jeśli nazwiemy ją właśnie kulturą instant.
W skrócie i upraszczając: liczy się to, co można mieć tu i teraz, szybko, już, natychmiast, bez wysiłku, na skóróty, bo tak, bo mi się należy… i już.
Szybki zarobek, szybkie jedzenie, szybkie spotkanie, oczywiście wcześniej umówione, też na szybko, bo przecież nie ma czasu. Szybki kredyt, szybki wypad w góry, szybkie przeprosiny, szybkie efekty. I tak dalej…
Taka (już, niestety) mentalność sprzyja głupocie, której wyrazem jest masowość. Daleko szukać nie trzeba, wystarczy odwołać się do aktualnych konfliktów i polaryzacji politycznych.
Elegancko o kulturze instant wypowiada się Johan Galtung:
I nazbyt wielu cierpi na chroniczne migotanie obrazów, synchroniczne przeżywanie rzeczywistości jako obrazów bogatych w detale, a nie jako linii biegnących przez czas, łańcuchów przyczyn i skutków, rozumowania. I jedno, i drugie jest potrzebne, ale tak jak jest to dziś, umiejętność myślenia zostaje powoli unicestwiona na korzyść umiejętności patrzenia i słuchania, smakowania i odczuwania – orgii zmysłów, która pozostawia niewiele miejsca dla intelektu.
Cytat ten podaję za świetną książką Thomasa Eriksena pt. Tyrania chwilii (Warszawa 2003, s. 166), którą można przeczytać w parze z Zabawić się na śmierć Neila Postmana.
Nie wchodząc w szczegóły i… też na szybko (hah! bo przecież kto dziś poświęci parę minut, aby przeczytać nieco dłuższy tekst w sieci internetowej): warto być świadomym tego jak współczesna (pop)kultura kształtuje nasze myślenie i działanie. Po co? Po to, by tego myślenia całkowicie się nie wyzbyć i nie stać się wyłącznie trybikiem w rękach innych, zarówno ludzi jak i firm, korporacji, partii, mediów.
Myślenie, zwłaszcza krytyczne i kreatywne, nie jest instant.